wtorek, 2 kwietnia 2013

Część 4 - Rozdział 5



Kamil (Iwan)
Rozdział 5
Chwila beztroski, w trosce o codzienność...

Pogodziłem się z Sylwią tamtego dnia. Obiecałem, że nigdy więcej jej nie zdradzę, przyrzekałem to na kolanach i zarzekałem się, że z Amandą do niczego nie doszło. Teraz już było miedzy nami wszystko dobrze, ale jeszcze nie wyniosłem rzeczy od chłopaków i nie wniosłem ich do domu. Wiedziałem, że muszę zdać tamto mieszkanie, że powinienem oddać Aleksowi klucze by mnie nie korciło sprowadzać tam jakieś panienki.
– Tato, tato – zawołał Mateuszek i podbiegł do mnie z jakimś… kartonem.
– Co się stało, tata jeszcze śpi – odpowiedziałem, bo autentycznie po otworzeniu oczów okazało się, że jestem jeszcze zaspany.
– Zrobimy siłownie dla spidermana i innych. – Nie pytał, wyjaśnił.
Spojrzałem na chłopca w samych spodniach od piżamy i poczułem, że to będzie kolejny ciężki, rodzinny dzień.
– A ja mam inny pomysł – odezwała się nagle Sylwia, a myślałem, że śpi.
– Jaki? – zapytał podekscytowany Mateusz, ale w tym czasie Michaś zaczął płakać. Sylwia już miała się poderwać by do niego wstać, ale jej nie pozwoliłem słowami:

– Ja pójdę. Odwrócisz się mały? – zapytałem syna, bo chciałem zaciągnąć bokserki na nagie ciało, ale mały pokiwał tylko przecząco głową, więc postanowiłem się nie krępować własnego syna.
Po chwili już tuliłem małego Michaśka do siebie i głaskałem czule po główce. Mały nadal płakał i nie mógł się uspokoić.
– Co się stało? – zapytałem.
– Bo ja ce chodzić jak inne dzieci – powiedział przez łzy.
– Wiem o tym synku, będzie dobrze. Niedługo idziemy do lekarza, on cię skieruje na taki zabieg i przejdziesz rehabilitacje.
– Nie lubię rebilitacji – odrzekł smutno.
– Poprawię wam humor, pójdziemy do zoo – oznajmiła Sylwia stając za moimi plecami i dając mi buziaka w policzek, wcześniej całując małego w czółko. Musiała zapewne wspiąć się na palcach by tego dokonać. To co powiedziała okazało się jednak wybawieniem, bo małemu natychmiast zaświeciły się oczka.
– To co mały? Zjemy śniadanie byś miał dużo siły do karmienia słonia orzeszkami.
– Tam nie wolno karmić zwierząt – upomniała nas Syśka.
– Wiem, ale i przecież zawsze to robimy, co nie chłopaki?
– Taaak – odkrzyknęli, a Mateuszek uniósł swoje piąstki ku górze.
– Dajesz im zły przykład – zganiła mnie żona.
– Wiem, ale rodzicielstwo to nie tylko zakazy i nakazy, sama tak mówiłaś. – Cmoknąłem ją w policzek. – Co na to śniadanie? – zapytałem.
– Chłopcy jedzą zazwyczaj płatki. Ostatnio mają fazę na Mlekołaki, a tobie i sobie zrobię kanapki.
– Kochana jesteś – stwierdziłem.
W między czasie ubierania chłopaków zaproponowałem byśmy do zoo zabrali także Majkę z Patrykiem. Sylwia od zawsze lubiła tylko tego jednego z moich kolegów, a Majce była wdzięczna za to, że nie boi się na mnie donosić. Nawet się śmialiśmy, że powinna być UBKiem.
Spacerowaliśmy po zoo w szóstkę godzinami. Mateuszek idąc obok mnie pchał wózek z Michasiem. Sylwia z Majką plotkowały, a ja z Patrykiem umawialiśmy się na siłownie.
– Tata, tata, patrz!
– Co się dzieje? – zapytałem syna.
– On robi kupę – stwierdził i pokazał palcem na kucyka.
– Chcesz się na nim przejechać młody? – zapytał Patryk Mateuszka.
– Nie, na nim nie. Wolę na tym co nie robi kupy, na tym z tyłu co jest – wyjaśnił i schował ręce do kieszeni spodni, po czym je wyjął i strzelił w swoją klatkę zielonymi szelkami wcześniej je naciągając.
– On jest zajebisty – stwierdziła Majka. – I fajnie ubrany.
Byłem dumny, że tak uważa bo to ja wybierałem dzisiejszy strój dla synów. Miałem dość dzieciaków w bluzach i w dresach, albo w koszulach i dżinsach, a takich mijałem co krok. Mateuszek miał dziś na sobie granatową czapeczkę z daszkiem, ale w starym stylu, z ściągaczami. Spodnie także miał w takim samym odcieniu, ale sztruksowe. Do tego bluzka, ciepła, na długi rękaw i zielone szelki. Cały strój dopełniała luźna, chłopięca marynatka w odcieniu zgniłej zieleni, którą mały zsunął ze swoich ramion i zatrzymał na zgięciach łokci. Michaś natomiast był w białej czapce z daszkiem, przeciwsłonecznych okularkach, białych spodniach jak od garnituru i w pomarańczowej koszuli. Naturalnie marynarę też miał, tyle że popielatą.
Kiedy już oboje przejechali się na koniach, a Miśka na dodatek znużył jeszcze sen Sylwia postanowiła, że pora wracać, ale Patryk zaproponował byśmy wpadki do nich. Miałem wybór wrócić z rodziną i spędzić dzień przed telewizorem, albo porzucić na ten wieczór żonę i dzieciaki. Głos Sylwii wybawił mnie z musu podjęcia tej trudnej decyzji.
– Chłopcy dawno nie widzieli babci, a to nie daleko. Zostawimy ich co? – zapytała mnie.
– Pewnie. To co, poczekacie na nas w kawiarni? – zapytałem.
– Wrócimy do małp, uwielbiają Patryka, chyba dostrzegają podobieństwo – zażartowała Majka, a dłoń mojego przyjaciela zderzyła się delikatnie z jej pośladkami. Kobieta nie pozostała mu dłużna i zrobiła to samo co on, a potem to już się tylko całowali i całowali…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz