Kamil (Iwan)
Rozdział 5
Chwila beztroski, w trosce o codzienność...
Pogodziłem się z Sylwią tamtego dnia. Obiecałem, że
nigdy więcej jej nie zdradzę, przyrzekałem to na kolanach i zarzekałem się, że
z Amandą do niczego nie doszło. Teraz już było miedzy nami wszystko dobrze, ale
jeszcze nie wyniosłem rzeczy od chłopaków i nie wniosłem ich do domu.
Wiedziałem, że muszę zdać tamto mieszkanie, że powinienem oddać Aleksowi klucze
by mnie nie korciło sprowadzać tam jakieś panienki.
– Tato, tato – zawołał Mateuszek i podbiegł do mnie
z jakimś… kartonem.
– Co się stało, tata jeszcze śpi – odpowiedziałem,
bo autentycznie po otworzeniu oczów okazało się, że jestem jeszcze zaspany.
– Zrobimy siłownie dla spidermana i innych. – Nie
pytał, wyjaśnił.
Spojrzałem na chłopca w samych spodniach od piżamy i
poczułem, że to będzie kolejny ciężki, rodzinny dzień.
– A ja mam inny pomysł – odezwała się nagle Sylwia,
a myślałem, że śpi.
– Jaki? – zapytał podekscytowany Mateusz, ale w tym
czasie Michaś zaczął płakać. Sylwia już miała się poderwać by do niego wstać,
ale jej nie pozwoliłem słowami:
– Ja pójdę. Odwrócisz się mały? – zapytałem syna, bo
chciałem zaciągnąć bokserki na nagie ciało, ale mały pokiwał tylko przecząco
głową, więc postanowiłem się nie krępować własnego syna.
Po chwili już tuliłem małego Michaśka do siebie i
głaskałem czule po główce. Mały nadal płakał i nie mógł się uspokoić.
– Co się stało? – zapytałem.
– Bo ja ce chodzić jak inne dzieci – powiedział
przez łzy.
– Wiem o tym synku, będzie dobrze. Niedługo idziemy
do lekarza, on cię skieruje na taki zabieg i przejdziesz rehabilitacje.
– Nie lubię rebilitacji – odrzekł smutno.
– Poprawię wam humor, pójdziemy do zoo – oznajmiła
Sylwia stając za moimi plecami i dając mi buziaka w policzek, wcześniej całując
małego w czółko. Musiała zapewne wspiąć się na palcach by tego dokonać. To co
powiedziała okazało się jednak wybawieniem, bo małemu natychmiast zaświeciły
się oczka.
– To co mały? Zjemy śniadanie byś miał dużo siły do
karmienia słonia orzeszkami.
– Tam nie wolno karmić zwierząt – upomniała nas
Syśka.
– Wiem, ale i przecież zawsze to robimy, co nie
chłopaki?
– Taaak – odkrzyknęli, a Mateuszek uniósł swoje
piąstki ku górze.
– Dajesz im zły przykład – zganiła mnie żona.
– Wiem, ale rodzicielstwo to nie tylko zakazy i
nakazy, sama tak mówiłaś. – Cmoknąłem ją w policzek. – Co na to śniadanie? –
zapytałem.
– Chłopcy jedzą zazwyczaj płatki. Ostatnio mają fazę
na Mlekołaki, a tobie i sobie zrobię kanapki.
– Kochana jesteś – stwierdziłem.
W między czasie ubierania chłopaków zaproponowałem
byśmy do zoo zabrali także Majkę z Patrykiem. Sylwia od zawsze lubiła tylko
tego jednego z moich kolegów, a Majce była wdzięczna za to, że nie boi się na
mnie donosić. Nawet się śmialiśmy, że powinna być UBKiem.
Spacerowaliśmy po zoo w szóstkę godzinami. Mateuszek
idąc obok mnie pchał wózek z Michasiem. Sylwia z Majką plotkowały, a ja z
Patrykiem umawialiśmy się na siłownie.
– Tata, tata, patrz!
– Co się dzieje? – zapytałem syna.
– On robi kupę – stwierdził i pokazał palcem na
kucyka.
– Chcesz się na nim przejechać młody? – zapytał
Patryk Mateuszka.
– Nie, na nim nie. Wolę na tym co nie robi kupy, na
tym z tyłu co jest – wyjaśnił i schował ręce do kieszeni spodni, po czym je
wyjął i strzelił w swoją klatkę zielonymi szelkami wcześniej je naciągając.
– On jest zajebisty – stwierdziła Majka. – I fajnie
ubrany.
Byłem dumny, że tak uważa bo to ja wybierałem
dzisiejszy strój dla synów. Miałem dość dzieciaków w bluzach i w dresach, albo
w koszulach i dżinsach, a takich mijałem co krok. Mateuszek miał dziś na sobie
granatową czapeczkę z daszkiem, ale w starym stylu, z ściągaczami. Spodnie
także miał w takim samym odcieniu, ale sztruksowe. Do tego bluzka, ciepła, na
długi rękaw i zielone szelki. Cały strój dopełniała luźna, chłopięca marynatka
w odcieniu zgniłej zieleni, którą mały zsunął ze swoich ramion i zatrzymał na
zgięciach łokci. Michaś natomiast był w białej czapce z daszkiem,
przeciwsłonecznych okularkach, białych spodniach jak od garnituru i w
pomarańczowej koszuli. Naturalnie marynarę też miał, tyle że popielatą.
Kiedy już oboje przejechali się na koniach, a Miśka
na dodatek znużył jeszcze sen Sylwia postanowiła, że pora wracać, ale Patryk
zaproponował byśmy wpadki do nich. Miałem wybór wrócić z rodziną i spędzić
dzień przed telewizorem, albo porzucić na ten wieczór żonę i dzieciaki. Głos
Sylwii wybawił mnie z musu podjęcia tej trudnej decyzji.
– Chłopcy dawno nie widzieli babci, a to nie daleko.
Zostawimy ich co? – zapytała mnie.
– Pewnie. To co, poczekacie na nas w kawiarni? –
zapytałem.
– Wrócimy do małp, uwielbiają Patryka, chyba
dostrzegają podobieństwo – zażartowała Majka, a dłoń mojego przyjaciela
zderzyła się delikatnie z jej pośladkami. Kobieta nie pozostała mu dłużna i
zrobiła to samo co on, a potem to już się tylko całowali i całowali…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz